poniedziałek, 15 grudnia 2014

Rozdział 5

"Nie myśl, że nie kocham
Lub że tylko trochę kocham
Jak cię kocham, nie powiem, no bo nie wypowiem -
Tak ogromnie bardzo, jeszcze więcej może
I dlatego właśnie żegnaj,
Zrozum dobrze, żegnaj, żegnaj" *

Cytat z wiersza Edwarda Stachury pt. "Z nim będziesz szczęśliwsza"
Dzisiaj na polskim o nim rozmawialiśmy, i stwierdziłam, że doskonale tu pasuje. Zwłaszcza jeśli przeczytamy cały wiersz.
W sumie chodzi o to, że z miłości jesteśmy gotowi zranić samych siebie, żeby zapewnić ukochanej osobie lepsze życie. Mam nadzieję, że to pomoże wam w zrozumieniu postaci Mii, bo dzisiaj pierwszy raz zaglądamy do jej głowy :D
 

MIA
- Uśmiechnij się! - szturchnęła mnie Abby.
Nie wiedziałam, że tak cholernie trudno będę przyzwyczajać się do braku Harry'ego, i wszystkiego co przy nim czułam. Byłam bezpieczna, i coś znaczyłam. Był przystanią, do której w każdej chwili mogłam uciec. Jedynym powodem radości.
- Przyzwyczaję się. - odpowiedziałam posyłając jej nikły uśmiech.
- Nie przejmuj się tak tym. Będzie następny, lepszy.
- Myślisz że ktokolwiek jest w stanie tolerować dziwkę? - zaśmiałam się.
- Daj spokój... byliście chociaż razem?
- Nie... ale ostatnio było bardzo blisko... i słyszałam jego kłótnię z zespołem...
- Ale to był powód, żeby odchodzić? - usiadła naprzeciwko mnie podając gorącą herbatę, tak jak on to robił. - Nie zrozum mnie źle, cholernie się cieszę że mam cię przy sobie. ale jeszcze tydzień temu myślałam, że nic nie jest w stanie cię ruszyć z Londynu.
Popatrzyłam na nią. Znałyśmy się od dzieciństwa. Razem ze mną i Harry'm wychowywała się w Holmes Chapel, przez jakiś czas byliśmy nierozłączną trójką... dopóki nie wyjechała. Mi udało się odnowić kontakty. Harry nie zrobił nic w tym kierunku. Może przez karierę, może przez własny, uparty charakter. Więzi między nią i Harry'm są nie do ogarnięcia. Wszyscy w szkole uważali, że Abby i Harry powinni być razem, że są dla siebie stworzeni. Ale oni bez przerwy powtarzali, że są jedynie znajomymi. A potem wyjechała, i to był dla nas cios. I wtedy zbliżyliśmy się jeszcze bardziej z nim do siebie. Los postanowił nam jednak jeszcze raz dać w kość... a właściwie mi, bo jakby nie patrzeć, to Harry wyszedł na tym bardzo dobrze... w każdym razie wyjechał, i z nim też kontakt się urwał.
Abby miała życie idealne. A przynajmniej takie, o jakim ja marzyłam. Po studiach znalazła pracę w małym salonie fryzjerskim. Nie powodziło jej się zbyt dobrze, ale na pewno gorzej niż mi. Miała własne mieszkanie, zarabiała wystarczająco, żeby po prostu przeżyć. Narzekała na monotonię, na nudę... ale wiedziała, że jednocześnie ja tak bardzo chciałabym być na jej miejscu...
- Może i nie był... - zawahałam się. - Ale mogłabym coś zepsuć... w tym kim jest... i sama wiesz... - zaczęłam się plątać.
- Zepsuć coś w jego perfekcyjnym życiu? - prychnęła. - Daj spokój. Miliony rozwrzeszczanych dziewczyn są w nim zakochane i świata poza nim nie widzą, co mogłabyś zepsuć?
- Te dziewczyny raczej przestałyby go kochać, gdyby zauważyły go z kimś takim jak ja.
- Przesadzasz. Na twoim miejscu zostałabym w Londynie i zagarnęła go zanim zrobiłby ktoś inny. Jakikolwiek nie jest, nie można zaprzeczyć, że jest cholernie przystojny, i podobno dobry w łóżku. - cmoknęła.
Wywróciłam oczami.
- No mała, czas zapomnieć! Na imprezę, biegiem! - klasnęła w dłonie a w jej niebieskich oczach pojawiły się wesołe ogniki.

HARRY
Kolejny łyk ostrego whisky, przeszywający moje ciało. Kolejna opróżniona szklanka. Ed gdzieś zniknął, i naprawdę nie chciałem zastanawiać się, z kim i co robi. Siedziałem przy barze, pośród innych ciekawskich, zachlanych w trzy dupy celebrytów, barmanek które rozbierały mnie wzrokiem, tancerek które posyłały mi wygłodniałe spojrzenia i Taylor... która właściwie robiła wszystko to na raz.
- Zatańczysz? - spytała nie wiem który już raz. Pokręciłem głową.
- A może pojedziemy do ciebie? - usłyszałem po chwili jej głos.
- Nie. - mruknąłem. Mia. Mia. Mia.
- Napijesz się jeszcze? - kiedy ona przestanie męczyć mnie pytaniami?
Pokiwałem głową. Tego teraz potrzebowałem. Drinka, który pozwoliłby nie czuć nic. A potem cholernego kaca, który chociaż trochę dorównałby cierpieniom stracie Mii. Zagłębiłem wargi w lodowatym napoju.
Naprawdę nie wiem, kiedy Taylor wyprowadziła mnie z klubu i zawiozła do siebie.
A potem jej gorące palce rozpinające moją koszulę i spodnie, jej usta...

MIA
- Nie wierzę... - zaśmiała się Abby patrząc na mnie. - Łamiesz moją zasadę "Niezależne, wolne singielki szaleją każdego wieczora w klubach".
- Chcę odpocząć... - powiedziałam uśmiechając się do niej. Leżałam na kanapie i oglądałam jakieś ckliwe romansidło w luźnej koszulce, pod ciepłym kocem.Wyszłam z klubu zanim w ogóle impreza się rozkręciła. A ona? Makijaż, kolorowa sukienka i szpilki, które zostały rzucone w kąt. Zazdrościłam jej. Ona nie przejmowała się niczym, i żyła po swojemu. Będę żyć tak jak ona, kiedy tylko rozwiążę swoje pokręcone życie...
- O czym myślisz? - spytała siadając koło mnie i obejmując mnie ramieniem.
- Jak poprawią mi te papiery wyjadę z Anglii i zacznę żyć normalnie... - powiedziałam.
- Rozwiązałaś już coś? Ostatnio mówiłaś, że jeszcze tylko kilka miesięcy.
- Właściwie to Ha...
- Nie wymawiaj tego imienia. - przerwała mi.
- ON się tym zajmował. Ale teraz muszę na własną rękę.
- Możemy jutro iść do urzędu. - zaczęła bawić się moimi włosami.
- Dziękuję. - spojrzałam na nią uśmiechając się.


Westchnęłam i przełamałam się: spojrzałam w swoje odbicie w lustrze. Powoli ściągałam ubrania. Na skórze pojawiała się gęsia skórka, zaczynałam się trząść z zimna, ale stałam i wpatrywałam się w siebie.
Poleciała łza, ale natychmiast ją wytarłam. Bardzo potrzebuję pieniędzy. Ale czy musiałam skazać to na skutek brzydzenia się samej siebie?
Każde spojrzenie, każdy dotyk przypomina mi o tych wszystkich gościach... i przez to nieważne, ile razy płukałam w panice swoje ciało - czułam się brudna.
Wielkie, brudne łapska.
Ohydny odór wódki.
Mam dosyć...
Jedyny pozytywny dreszcz obiegał moje ciało przy wspomnieniu szorstkich dłoni Harry'ego. Z jego strony nie było w tym nic erotycznego, z resztą z mojej też, ale to miało magię...
I tu kolejny powód, by wyjechać, zapomnieć - zaczęłam się do niego przywiązywać. Obawiam się, że zaczęłam go kochać. Znowu.
A ja naprawdę nie mam ochoty zakochiwać się w kimś nieosiągalnym. W kimś, kto jest z wyższej sfery, w kimś kto jest lepszy i zdecydowanie na niego nie zasługuję. Dodatkowo mogłabym skrzywdzić tak wartościową osobę. Mogłabym ją zepsuć, a na to nie mogę sobie pozwolić.



poniedziałek, 17 listopada 2014

Rozdział 4

- Jak tam twój aniołek, Harry? - spytał Louis z szyderczym uśmiechem gdy tylko przekroczyłem próg studia. Widział, widział jak wybiegała z płaczem z mojego domu.
- Teraz znajdujesz przyjemność w dręczeniu mnie? - warknąłem.
- Może tak cię otrząsnę. - rozłożył ręce. Zabiję gnoja. Zabiję, bez znaczenia, że był moim przyjacielem.
- Daruj, Lou. - odezwał się cicho Zayn, ale po chwili obrócił się do okna, z powrotem zagłębiając się w nieobecnym spojrzeniu i swoim papierosie.
- Nie daruję, nie mogę patrzeć jak się staczasz.
- Przecież do cholery nic mi nie jest! - wrzasnąłem. - To ty jesteś moim największym problemem!
Sam nie wiem, dlaczego to powiedziałem. Nie do końca chciałem, żeby tak wyszło.
- Tak? To może po prostu odejdę z zespołu?! - warknął podnosząc się z fotela. Górowałem nad nim, byłem wyższy, i teraz to cholernie dodawało mi siły.
- Harry, Louis, to już zachodzi zdecydowanie za daleko! - z miejsca podniósł się Liam, a manager odłożył telefon i uważnie się przyglądał, tak jak reszta zgromadzonych w studiu.
- Rób co ci się kurwa podoba! Rozwal to przez swój idiotyzm! - krzyknąłem zaciskając pięści.
- Według ciebie ja tu jestem idiotą tak? - syknął. - Ja nie latam za tanią dziwką, która mnie wykorzystuje!
- Nie nazywaj jej tak, gnoju! - zacisnąłem szczękę.
- Trzeba nazywać rzeczy po imieniu. - na jego twarz powrócił pewny siebie uśmieszek.
- Co ona ci takiego zrobiła? Miej ją w dupie.
- Zabrała mi przyjaciela.
- A więc o to chodzi? O jakąś chorą, dziecinną zazdrość? Na tej podstawie, ja mam prawo zacząć nazywać Eleanor dziwką.
Kolejne zdanie, którego nie powinienem nigdy wypowiedzieć wypłynęło z moich ust tak lekko.
- Ty... - syknął przez zęby.
- Dokończ. Teraz rozumiesz, jak to jest czuć, gdy wyzywają ukochaną tobie osobę od dziwek. - odparłem spokojnie, ale w sercu nadal szalała burza.
- Sęk w tym, że ja El kocham, a Mia jest jedynie... seksualną zabawką? - zaśmiał się a Liam już chciał się wtrącić, ale uciszyłem go gestem ręki.
- Nie dotknąłem jej. Nie uprawialiśmy seksu, gnoju. - mruknąłem do jego ucha. Reszta nie musi wiedzieć.
- Jasne. - prychnął. - Ty i powstrzymywanie się od tego.
- Właśnie tak jest. I ja ją kurwa kocham. Szalenie kocham, żeby wszyscy wiedzieli! - wrzasnąłem i wyszedłem z pomieszczenia.
- Harry, próba! - dogonił mnie Liam, i nagle przystanął, tak samo jak ja.
Mała, drobna postać otulona grubym płaszczem, z rozdygotanym, zdziwionym wyrazem twarzy. Mia.
- Ja... - zawahała się.
Liam westchnął i wrócił do studia zatrzaskując za sobą drzwi.
- Co ty tu robisz? - spytałem przytulając ją. To było takie naturalne, odruchowe.
- Chciałam z tobą porozmawiać... wolałam się nie pokazywać koło twojego domu, a studio było jedynym miejscem gdzie mogłabym cię złapać...
- Słyszałaś? - westchnąłem zrzucając tą ciążącą na mnie obawę.
- Tak... - wbiła wzrok w podłogę. - Ale to jest nie ważne... znaczy, jest, i to bardzo, mówię o tym co o mnie mówił. Ale chciałam pogadać o takich sytuacjach i... się pożegnać. - uśmiechnęła się delikatnie, ale widziałem wyraźny smutek.
-  Pożegnać? - wydusiłem przerażony.
- Tak. Trochę sobie o tym wszystkim myślałam. A to otworzyło mi bardziej oczy.
Ujęła moją dłoń w swoje i zaczęła głaskać jej wierzch. To było jak tortura, bo z każdym jej dotykiem pragnąłem więcej.
- Co zamierzasz zrobić? - moje gardło było ściśnięte, z trudnością wypowiedziałem te pełne obawy słowa.
- Wyjechać.
- Przecież nie możesz. - wytarłem szybko oczy.
Te pieprzone błędy w papierach, bez nich byłoby wszystko idealne...
- Nie za granicę. Do przyjaciółki w Anglii. Mieszka gdzieś pod Glasgow.
- A co z pieniędzmi? - przełknąłem ciężko ślinę.
- To się nie zmienia. Muszę.
- Nie musisz, Mia nie rób mi tego... - mój głos brzmiał tak rozpaczliwie...
- Dobrze wiesz, że nie mogę nigdzie pracować, a potrzebuję pieniędzy. Nie dla siebie. - powiedziała cicho.
- Kochanie... - pokręciłem głową i wpiłem się w jej usta.
- Wyjaśnij mi. Wyjaśnij mi to wszystko... - wyszeptałem gdy musiałem przerwać pocałunek.
- Jeśli wyjaśnię, będę mogła odejść, a ty obiecasz, że nie będziesz mnie szukał?
- Karzesz mi się zabić z własnej woli?
- Harry... właśnie dlatego powinnam odejść, dla twojego dobra...
- Żartujesz sobie, prawda?
- Za dużo dla ciebie znaczę. Zbyt wiele, a ja nie mogę, zasługujesz na coś wspaniałego, a ja nie mogę ci tego dać. - pojedyncza łza spłynęła po jej policzku.
- Ty nie musisz nic mi dawać, masz po prostu być. - dotknąłem jej miękkich włosów. Czym dla mnie była? Melodią, aniołem, odskocznią, kimś tak niewyobrażalnie uspokajającym...
- Ale ja wiem, że ty oczekujesz czegoś więcej. - spojrzała mi się prosto w oczy, sprawiając, że powietrze stało się nagle gęstsze i duszniejsze.
- Nie będę oczekiwał, mogę chodzić na te jebane bankiety i gale, mogę pieprzyć kogo popadnie, mogę robić wszystko, ale zostań... zostań, zamieszkaj ze mną, bądź dla mnie kim tylko chcesz, ale bądź... - brzmiałem z każdą chwilą bardziej rozpaczliwie.
- Widzisz co ci zrobiłam? Chcesz utracić szacunek do samego siebie, tylko dlatego, że odchodzę - powiedziała cicho.
Westchnąłem i opadłem na krzesło.
- Nie musisz mi nic dawać, bądź dla mnie kim chcesz, ale cholernie cię proszę, żebyś została.  - powiedziałem jak w transie.
- I tak wyjeżdżasz za miesiąc w trasę. - usiadła koło mnie.
- Więc zostań chociaż miesiąc.


- Herbata? - spytała uśmiechając się lekko gdy weszła do salonu. Kiwnąłem głową. Leżałem rozwalony na kanapie, i nie miałem siły na nic. Chciałem po prostu wpatrywać się w nią, ubraną w moją ulubioną bluzę, zdecydowanie zbyt dużą na nią.
Po chwili pojawiła się z dwoma ciepłymi kubkami. Jeden podała mi, a drugi wzięła w ręce i zaczęła je ogrzewać, tak jak zawsze to robiła.
- Przytulisz mnie? - spytałem nieśmiało.
Spojrzała się na mnie błyszczącymi, roześmianymi oczami i odłożyła kubek na ławę, a potem położyła się obok mnie. Była bardzo drobna, ale ja chyba nadrabiałem wielkością za dwie osoby, bo musiałem ją mocno do siebie przyciągnąć, żeby się zmieścić. Nie, żeby mi to szczególnie przeszkadzało.
Ułożyliśmy się tak, że leżała na mnie. Opuszkami palców badała moją twarz, a ja nie mogłem się powstrzymać od uśmiechu. Była tak blisko, w pewnym sensie za blisko - bałem się, że poczuje jak bardzo jestem na nią gotowy i ją spłoszę. Gdy poruszyła lekko udem wiedziałem, że poczuła, ale w ogóle nie zareagowała, poza lekkim rumieńcem który tylko dodawał jej uroku.
- Jesteś taki piękny... - wyszeptała.
- Nie powinienem być piękny, tylko przystojny. - zmarszczyłem żartobliwie brwi.
Wciągnąłem gwałtownie powietrze gdy przejechała palcami po moich wargach jednocześnie nieświadomie zmieniając niewygodną jej pozycję mocno się o mnie ocierając.
- Przepraszam... może ja z ciebie zejdę już? - zaśmiała się, ale widziałem, że była lekko zawstydzona. Jak to możliwe?
- Nie, zostajesz tutaj. Ja nie narzekam. - przytrzymałem ją.
- No ale jak coś ci zrobię?
- Co takiego możesz mi zrobić? - zacząłem się śmiać z jej pomysłu.
- Nic, nie ważne. - zaśmiała się jednocześnie czerwieniąc się jeszcze mocniej, a ja śmiałem się i nie mogłem przestać.
- Mów, to nawet ciekawe!
- Nie! - jeszcze nigdy nie widziałem u niej tak szerokiego uśmiechu.
- Mów. - spróbowałem groźnym tonem. Palcami wędrowałem po jej szyi zapuszczając się coraz niżej. Nie robiłem nic złego i nie łamałem umowy. Miała na sobie moją bluzę, aż po szyję. Nie robiłem nic złego.
Gdy poczułem pod palcami krawędź stanika chwyciła moją rękę i odsunęła od siebie.
- Przepraszam...
Podniosłem się do pozycji siedzącej i usadziłem ją sobie na kolanach. Blisko, ale jednak bezpieczniej.
Zaczęła się bawić moimi włosami. Oplatała je w okół palców i masowała głowę. Ktoś na górze musi mnie bardzo lubić.
- Śnieg! - otworzyłem oczy słysząc jej radosny głos i nie wyczuwając już przy sobie jej obecności.
- Pewnie za chwilę się stopi, i będzie jedno, wielkie, szare gówno. - mruknąłem podchodząc do okna i stając obok niej.
- Pesymista. - uderzyła mnie lekko w ramię śmiejąc się. - Może utrzyma się do świąt...
- Jutro tego już nie będzie, tydzień na pewno nie wytrzyma. - powiedziałem zaczepnie.
I znów utonąłem w jej oczach, usta zapragnęły zasmakować jej warg, i to był wielki błąd.
- Właśnie dlatego muszę wyjechać. - wyszeptała. - Wrócę. Nie mogę bez ciebie żyć. Ale obiecaj, że ułożysz sobie z kimś życie.


Pozwoliłem odejść dziewczynie, dla której gotów byłem poświęcić wszystko. Wyjechała. A ja zostałem z rozwalonym sercem, totalnie samotny.
- Harry? - usłyszałem czyjś krzyk. Ed?!
Po chwili zobaczyłem przyjaciela w drzwiach mojej sypialni.
- Tobie też dawałem kod do bramy? - spytałem nie dowierzając. Wszystko świetnie, ale chociaż raz chciałbym WPUŚCIĆ gości do domu.
- Nie, ale od czego mam Lou. - zaśmiał się.
- No tak. - mruknąłem.
- To jak? Wracamy do życia stary? - klepnął mnie w plecy.
- Powiedział ktoś, kto nie odzywał się przez miesiąc. - brzmiałem wyjątkowo zrzędliwie.
- Byłem w trasie a fani zapieprzyli mi telefon. - uśmiechnął się zwycięsko.
- No dobra, ale i tak jestem zły.
- Wyglądasz jak gówno. - ocenił.
- Dzięki, stary. - zaśmiałem się.
- Mia? - spytał doskonale znając odpowiedź.
- Wyjechała.
- Może to i lepiej?
- Nie, Ed. - warknąłem. - Ona jest moim pieprzonym życiem, i jeśli masz zamiar tak jak chłopaki obrażać ją, to od dzisiaj się nie znamy.
- Daj spokój, nie znam jej, więc nic nie mówię. Przyszedłem cię wyrwać, dawno się w Corner's nie pokazywałeś. Grimmy będzie. I Taylor. - uśmiechnął się zadziornie.
- Taylor to przeszłość.
- Przecież dobrze wiem, o czym, lub o kim jest wasza najnowsza piosenka.
- Ja bardziej myślałem wtedy o Mii, ale wszyscy wzięli Tay. - mruknąłem.
- Harry, czas o niej zapomnieć. Zmarnujesz życie przy jakiejś niezdecydowanej, porcelanowej laleczce.
Porcelanowa laleczka, nowa nazwa do kolekcji, tak idealnie ją oddaje...
- Stary, widzę że cholernie mocno cię coś trzepnęło, ale pora się odkochać. - odparł. - Za 10 minut w samochodzie.

_____________________
CO DO KWESTII TAYLOR
Będzie występować, ale nie bierzcie tego jako postać negatywną. Może nie w sensie że jej nie lubię - jestem Swiftie, a Taylor jest moją królową. Wzięłam ją, bo wszyscy kojarzą wątek jej i Harry'ego z realnego życia. Tak będzie mi łatwiej w niektórych kwestiach.
xx












niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział 3

Jakim cudem tak skrzywdzona osoba może zachwycać się światem, który swoją drogą był teraz zimny i nieprzyjemny, a śladowe ilości śniegu na ulicach stopił londyński deszcz pozostawiając brudne, twarde bryły lodu a na chodnikach zdradliwą gołoledź? Podczas gdy ja szedłem i narzekałem w myślach na spaliny, korki, zepsute ławki, obdrapane budynki i psią pogodę, gnając jak najszybciej do mieszkania Mii, ona szła powoli zachwycając się przyrodą i wystawiając twarz w promienie słońca, które zdawały się kochać jej twarz. Tak rozkosznie mrużyła oczy i marszczyła zaczerwieniony z zimna nos jednocześnie się uśmiechając.
- Nie śpiesz się tak, tu na pewno nie będzie paparazzi. - zaśmiała się.
- Nie o nich mi chodzi.  - mruknąłem. - zimno.
- Musisz na to patrzeć z innej strony. Im bardziej zmarzniesz, tym będzie ci milej gdy wejdziesz do ciepłego domu. - uśmiechnęła się mrużąc oczy gdy znowu wyszło słońce.
- Nie jestem artystą, nigdy cię nie zrozumiem. - zaśmiałem się zrównując z nią tępo.
- Jesteś artystą, tylko innym. Muzyka to też sztuka, a piosenkarz staje się artystą, gdy tworzy coś z serca i daje to szczęście innym i mógłbyś mnie doskonale zrozumieć gdybyś nie był zatrzymywany przez ziemskie problemy.
A kogo nie sięgają ziemskie problemy? Anioła. Kolejny dowód na to, że ona jest zjawiskiem.
- Tak sobie myślałem, żeby wyjechać na kilka dni do Holmes Chapel, odwiedzić stare kąty... Wpaść do twoich rodziców... Z tobą...- zacząłem.
Trochę zwolniła a rozmarzenie na jej twarzy ustąpiło... strachowi?
- Ja... ja byłam tam niedawno.
- Nie szkodzi. Pochodziłbym sobie po polach... i na tą polanę, gdzie pierwszy raz cię pocałowałem. - zaśmiałem się do wspomnień. - I wreszcie położę się na to łóżko gdzie był nasz pierwszy raz.
- Musisz mi to ciągle przypominać? - zaczęła się śmiać.
- Taka moja rola. - wyszczerzyłem się.
- To było straszne, i mi o tym już nie wspominaj. Mogłam zostać piętnastoletnią matką, byłoby cudownie.-parsknęła.
- Przesadzasz kochanie.
- A jak przeżyłbyś to, że zamiast ryczeć do mikrofonu dla milionów fanów siedziałbyś w Holmes Chapel i zajmował się dzieckiem? - uśmiechnęła się wiedząc, że wygrała.
- Ale to nie ma związku z naszym wyjazdem do Holmes Chapel. - nie dawałem za wygraną. - Zrób to dla mnie. - poprosiłem.
- Harry ale... - zawahała się. -  Tam się wiele rzeczy zmieniło... Moja mama raczej cię nie poczęstuje herbatą i nie poprosi, żebyś został na noc...
- Jak tak bardzo ci zależy, żebym nie przychodził do twojego domu, to nie przyjdę, ale pojedź tam ze mną.

Gdy dotarliśmy do mojego domu od razu owinęła się kocem i usiadła na kanapie.
Jak zwykle wręczyłem gorący kubek w delikatne, wiecznie zimne ręce i usiadłem obok z własnym napojem.
- Zaśpiewaj mi coś. - uśmiechnęła się i wskazała ręką na gitarę w kącie.
Jak zawsze zaśmiałem się z jej prośby i wstałem po instrument, a chwilę później przesuwałem palcami po strunach myśląc jaki utwór wykonać mojej pani tym razem.
"Kolejny dzień, kolejne życie
Mija tak jak moje
To nie jest skomplikowane"
Uśmiechnęła się i zapatrzyła się w okno. Uwielbiała piosenki Ed'a. Kontynuowałem śpiewanie, ale szczerze mówiąc nie skupiałem się nawet na tym , czy wykonuję poprawnie chwyty, tylko wpatrywałem się w nią.
"Kolejny umysł
Kolejna dusza
Kolejne ciało do zestarzenia się
To nie jest skomplikowane"
Przymknęła oczy i w pasjonujący sposób zaciągnęła na dłonie rękawy bluzy, a wystające opuszki palców przylgnęły do ciepłego kubka.
"Kolejne życie, które idzie na marne
Kolejne światło zatracone z twojej twarzy
To skomplikowane
"
Co ta dziewczyna ze mną robiła?
Dlaczego była tak niezwykła?
Ratunku...
Mam dosyć cierpienia, życia z jebaną barierą, mam dosyć patrzenia na siniaki i rany na jej ciele, nie chcę słyszeć już jej płaczu...
Mała, co ty ze mną zrobiłaś...
"Czy to tylko cud, czy ptaki wciąż śpiewają dla ciebie?
Płynąć w dół
Jak jesienne liście
Teraz cicho
Zamknij swoje oczy przed snem
Jesteś mile stąd
A wczoraj byłaś tu ze mną"
W pewnym momencie zagapiłem się na jej uśmiech i przerwałem piosenkę. Od razu otworzyła oczy.
- Śpiewaj. - poprosiła cicho.
- Rozpraszasz mnie, mała.
- Mogę wyjść, ale wtedy będę gorzej słyszeć. - odparła badając opuszkami palców moją dłoń, a ja znów mogłem wpatrywać się w nią jak zaczarowany.
- Śpiewaj. - wyszeptała uśmiechając się delikatnie.
"Oh, jak za Tobą tęsknię
Moja symfonia tworzy piosenkę, która cię niesie
Oh, jak za tobą tęsknię
Tęsknię za tobą i chciałbym, byś została
Czy można się dziwić, że gwiazdy świecą dla Ciebie?
"
Znowu utonąłem w jej szarych oczach. Były takie niezwykłe, jak cała ona. Moja obsesja.
- Nie możemy. - wyszeptała gdy przybliżyłem się do niej. 
- Chcę cię tylko pocałować. - zapewniłem i jak zaczarowany zacząłem badać ustami delikatną skórę jej szyi.
W tamtym momencie to co powiedziałem nie do końca było prawdą. Z cholerną przyjemnością kochałbym się z nią przez cały czas, nie zważając na to kim jesteśmy, i powstrzymywały mnie tylko te niewinne oczy, proszące mnie o coś tak trudnego, sprzecznego dla ludzkiej natury.
- Harry, jesteś? - usłyszałem krzyk Louis'a z holu. Cholera, dlaczego dawałem mu kod otwierający bramę i drzwi?
Mia odskoczyła ode mnie i poderwała się na nogi. Zawsze dziwnie reagowała na chłopaków.
- No nareszcie cię znalazłem! - przyjaciel stanął w drzwiach i gdy zobaczył dziewczynę znieruchomiał, podobnie jak ona. Wbiła wzrok w swoje nogi, a on skanował ją spojrzeniem od góry do dołu. To nie ma znaczenia, że między nią i Louis'em nie ma nic prócz strachu i nienawiści, ona jest kurwa moja, i ja mogę patrzeć, on nie.
- Witaj, Mia. - mruknął i usiadł na fotelu.
- Cześć... - rozległo się cichutkie przywitanie. - Może ja już pójdę...
Chwyciłem ją za nadgarstek i przyciągnąłem ją do siebie. Jeśli mam być szczery, to właśnie Lou jest nieproszonym gościem. Nie akceptował jej. Ona była częścią mnie, moim życiem, i bez względu na to jak pojebana jest ta sytuacja, on musi się z tym pogodzić. Ale wolał się odizolować, tak więc to zrobił.
- Ja tylko na chwilę. Paul próbuje się do ciebie dodzwonić od rana, byłem pod ręką więc wysłał mnie do ciebie, żeby przekazać, że jutro masz być w studiu o piętnastej. - Louis również wydawał się być jakiś niepewny...
- Wszystko? - kiwnąłem głową.
- Wszystko. - westchnął i odszedł, zanim zdążyłem cokolwiek dodać. - Harry... - odwrócił się, ale potem chyba zrezygnował z tego, co chciał mi powiedzieć, bo machnął ręką, a potem usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwi.
- Masz przeze mnie same problemy. - powiedziała po chwili Mia.
- To nieprawda. - wzruszyłem ramionami, ale czułem, że dziewczyna szykuje jakąś bombę która mnie rozwali.
- Dlaczego to robisz? - spytała cicho.
- Co?
- Ryzykujesz... żyjesz inaczej... i w ogóle.
- Nie rozumiem. - uśmiechnąłem się.
- Rozmawiałam ostatnio z Eleanor. - zaczęła.
Rozmowy z El zawsze przynosiły huragan. Niedobrze.
- No mów, mów, najwyżej zejdę na zawał. - oparłem się o komodę wyczekując dzielnie pocisku.
- Trochę się dowiedziałam, jak wyglądało twoje życie przed tym jak mnie znalazłeś.
Niedobrze.
- Do czego zmierzasz?
- To prawda, że miałeś pełno partnerek?
Skrzywiłem się.
- Pełno... nie nazwałbym tak tego... - zmieszałem się.
- Mi nie chodzi o to że były, żebyś mnie źle nie zrozumiał... dlaczego teraz nikogo nie masz?
- Mam ciebie. - starałem się zachować spokój i obojętność, doskonale wiedziałem do czego zmierza.
- Zasługujesz na kogoś, kto dałby ci tego wszystkiego na co zasługujesz Harry.
- Mam ciebie. - powtórzyłem jakby otępiały.
- Ja nie mogę cię kochać. - nie wyczułem w jej głosie smutku, i to mnie przeraziło. Zawsze sądziłem, że gdzieś tam ona nadal coś do mnie czuje. Pomyliłem się?
- Ja tego od ciebie nie wymagam. - powiedziałem spokojnie, chociaż w środku szalała burza.
- Jesteś młody, bogaty, przystojny, zmarnujesz sobie życie przeze mnie...
Ona powiedziała że jestem przystojny!
- To jeden z powodów, dla których jesteś dla mnie jedyna. Przytrzymujesz mnie przy ziemi, żebym nie odleciał i nie stał się jakąś napuszoną gwiazdeczką. - uważnie wyczekiwałem jej reakcji. -Ty kochałaś Harry'ego z Holmes Chapel, one kochają Harry'ego Styles'a z One Direction. To jest różnica.
Uśmiechnęła się delikatnie, ale ten uśmiech nie sięgnął oczu.
- Codziennie chodziłeś na imprezy.
- Teraz wolę siedzieć z tobą.
Pokręciła głową.
- Nie mogę zmieniać ci życia, jesteś gwiazdą, musisz się pokazywać... Kiedy ostatnio gdzieś byłeś nie licząc tych spotkań, na których po prostu musiałeś być?
Widząc moje wahanie skrzywiła się.
- No właśnie. Zrób to dla mnie, i zacznij po prostu żyć swoim życiem, ja... nie mogę psuć ci kontaktów z przyjaciółmi.
Kiedy właśnie na kontakcie z nią najbardziej mi zależało... Czyli ona mnie nie kocha, tak jak zawsze myślałem... to jest...
- Zawsze moje mieszkanie będzie czekało, ale... ja nie jestem w stanie niczego ci dać. - odparła, teraz już z wyraźnym smutkiem.
- Ale ja nic od ciebie nie chcę, Mia... - mój ton głosu stawał się coraz bardziej rozpaczliwy.
Pokręciła znowu głową.
- Kochasz mnie? - wypaliłem po chwili ciszy, a potem sam przeraziłem się własnych słów. To mogło zniszczyć wszystko, jakim ja jestem debilem!
Wbiła we mnie uważne spojrzenie.
- Nie mogę. - wyszeptała tak delikatnie, że wyczytałem to chyba bardziej z ruchu jej warg.
- Mia... - mój głos się załamał, gdy zauważyłem w jej oczach łzy. Znowu tak cholernie zbladła, znowu wydawała się taka drobna, tak cholernie skrzywdzona. Jej podbródek niebezpiecznie się trząsł od powstrzymywania płaczu. Zwykle była w takim stanie po spotkaniach z tymi chujami. A teraz jest taka przeze mnie. Ja nie chcę jej krzywdzić, nie chcę... nie chcę...


niedziela, 26 października 2014

Rozdział 2

Włącz przed czytaniem. Rozdział będzie nawiązywał do tego utworu. Nastrój piosenki doskonale nadaje rozdziałowi duszę.

Uśmiechnąłem się lekko widząc, jak Mia próbuje sięgnąć miskę z szafki.
- Nie śmiej się, tylko mi pomóż! - parsknęła.
- Moja wina że jesteś krasnoludem? - pokręciłem głową uśmiechając się i podchodząc do niej.
- Po prostu ty jesteś przerośnięty. I kiedyś to ja byłam wyższa. - wytknęła mi język.
- Ja przynajmniej urosłem, a ty już taka zostałaś. - zaśmiałem się.
Objąłem ją w talii przygryzając jej płatek ucha. Nagrodziła mnie mruknięciem, ale nie byle jakim. Takim nakręcającym, gorącym... Boże, co ona ze mną robi.
- Jak tak będziesz robić to nie będzie obiadu. - pogroziła ale wyczułem, że się uśmiecha.
- Mam wybierać pomiędzy tobą a jedzeniem? - westchnąłem teatralnie. - No dobrze, zmusiłaś mnie do tego, pamiętaj. Do roboty, bo się przypali.
- Ty świnio! - zaśmiała się i zaczęła okładać moje ramię małymi piąstkami.
I cały urok prysł, a nasz śmiech ucichł gdy zadzwonił jej telefon. Posłała mi smutne, przepraszające spojrzenie i wyminęła mnie w drodze po to cholerstwo. Nienawidziłem samego dźwięku jej dzwonka, mimo że celowo ustawiła sobie jedną z naszych piosenek. Nie mogłem znieść tego, co zwykle działo się po takim telefonie...
- Tak... Dobrze. O 18.... - ona spokojnie rozmawiała a ja wyrywałem sobie włosy z głowy. W takich chwilach właśnie przypominałem sobie w jakim położeniu się znajduję. Jak beznadziejna jest moja sytuacja.
Skończyła rozmawiać i odwróciła się do mnie.
- O 18. - powiedziała cicho i jakby obawiając się mojej reakcji oddaliła się jak najbardziej mogła, chociaż i tak wiedziała, że wszystkiego się domyślam.
Zacisnąłem pięści. Miałem ochotę w coś przywalić, tak, żeby bolało, i jednocześnie z oczu ciekły mi łzy.
Musiałem nad sobą panować, kiedy w pobliżu była ona. Musiałem. Mój anioł.
Taki płaczący twardziel.
Zacisnąłem usta.
- Nie pójdziesz, rozumiesz? - warknąłem. Ale który to już raz? Taka sytuacja powtarza się kilka razy w tygodniu...
Podszedłem do niej, chociaż powinienem w tej chwili być jak najdalej.
- Pójdę. - odparła sucho stojąc do mnie tyłem.
- Mia do cholery jasnej! - krzyknąłem i odwróciłem ją do siebie. Cała się trzęsła, a jej policzki znowu były mokre od łez.
Anioł. 
Zaczęła jeszcze bardziej płakać i spojrzała mi się w oczy. Widziałem tyle rozpaczy, smutek, bezradność...
- Muszę. - wyszeptała i musnęła moje usta stając na palcach.
Moje ręce znowu wylądowały na jej talii, tym razem wjeżdżając pod koszulkę i badając delikatną skórę.
- Zrób to dla mnie... - westchnąłem. Nie potrafię opisać jak bardzo chciałbym, żeby była moja... jak ciężko jest powstrzymywać się przed zbadaniem tego delikatnego ciała...
- Harry ja na samą myśl o tym ledwo stoję na nogach. - jęknęła a z jej oczu poleciało jeszcze więcej łez, które najchętniej bym scałował. - Ja nie chcę, ja...
- Dlaczego to robisz? - spytałem. Mój głos był jakiś dziwny.
- Przecież wiesz, że mam błędy w papierach, i nie mogę mieć innej pracy...
- To nie jest powód. Ja mam pieniądze.
- Nie chcę, Harry, i ja na prawdę... potrzebuję dużej sumy.. - otarłem spływającą łzę.
- Po co? - spytałem znowu.
Pokręciła głową i odeszła.
- Wiem, co sobie możesz pomyśleć. Wiem, że nie wygląda to dobrze, a ja jestem po prostu dziwką, ale...
- Nie mów tak. - warknąłem przerywając jej.
- Taka jest prawda. - uśmiechnęła się do mnie.
- Wrócisz na noc? - spytałem z nadzieją. Chciałem jak najszybciej zmienić temat.
- Nie, chyba nie.
Kolejna nieprzespana noc. I ta parszywa świadomość, że jakiś obleśny koleś ją dotyka, że może zrobić z nią co chce. W głowie mam ciągle obrazy, jak zmuszają ją do tych okropieństw. Cały czas boję się, że wróci pobita. Mam dosyć...


"Straight off the plane to a new hotel,
just touched down - you cold never tell.
Big house party  with a crowded kitchen,
people talk shit, but we don't listen."

Odetchnąłem gdy moja solówka się skończyła. Nie miałem dzisiaj sił na nic. Gdy ostatnie akordy gitary Niall'a ucichły usiadłem na głośniku. Godzinę temu Mia pojechała gdzieś z tym chujem.
Chłopcy rozpoczęli swoje klasyczne wygłupy, ale ja nie umiałem do nich dołączyć. Najgorsze było to, że nie mogłem jej mieć ani trochę dla siebie, ale cały czas tak cholernie ją kochałem.
Muszę po prostu sprawić, żeby te uczucia zmalały, i tak mogę z jej strony liczyć jedynie na przyjaźń... z całowaniem.
- Panie i panowie, oto nasz Harolold! - krzyknął Zayn wskazując na mnie. Reflektory skierowały swoje oślepiające światło na mnie. Dałem znać chłopakom, że dzisiaj nici z mojej przemowy i wróciłem do użalania się nad sobą. Mam dość.
Po koncercie menadżer zajrzał do mojej garderoby z zatroskanym spojrzeniem. Może to moja paranoja, ale wydaje mi się, że wszyscy mają mnie za bezradnego, nieszczęśliwie zakochanego chłopczyka.
- Mogę wejść?
- Mam ochotę w coś przyjebać, więc nie radzę. - odparłem ściągając koszulkę.
- Nie dotknąłbyś staruszka. - w jego głosie było pełno spokoju.
- Staruszka... - prychnąłem bardziej do siebie odgarniając ze spoconego czoła włosy.
- Wszystko w porządku? - spytał uważnie mnie obserwując.
- Przecież cholernie dobrze wiesz, jak jest. - mruknąłem.
- Kochasz ją, prawda? - spytał, zupełnie ignorując moją poprzednią wypowiedź.
- Nie mogę jej kochać, więc otwarcie nie mam prawa się do tego przyznać. - spojrzałem w lustro i wzdrygnąłem się na swój widok.
- Serca nie oszukasz.
- Staram się.
- Miłość jest potężniejsza niż sądzisz, Harry.
- I kto to mówi? Jesteś jedną z pierwszych osób, którym ta sytuacja z Mią nie jest na rękę. - prychnąłem.
- Owszem, nie jest. - dlaczego on jest tak cholernie spokojny kiedy ja wybucham?! - Ale nikt nie ma prawa zakazywać innym miłości.
- Paully*, nagle stałeś się poetą?
- Staram się być tym, kogo potrzebujecie. Wiesz co myślę? - spytał, gdy zauważył że kieruję się do wyjścia. - Macie teraz przerwę w koncertach przed trasą. Wykorzystaj to, bo jeśli nic z tym nie zrobisz, to tysiące kilometrów od niej i domu zwariujesz. Wyjedź z nią albo sam do Holmes Chapel. Nic tak nie działa na młodzieńczy charakter jak matka. Pochodź sobie po tych twoich polach, powspominaj, wycisz się, to pomoże.
Westchnąłem. ,,Może to dobry pomysł?"
- Pomyślę, dzięki Paully.


Naprawdę nie wiem, co skierowało mnie do mieszkania Mii. Tęskniłem za nią, chciałem oddychać przesiąkniętym jej perfumami powietrzem, przytulić jeden z jej niezliczonej kolekcji swetrów...
Moje kroki odbijały się echem od ścian niezbyt zadbanej klatki schodowej. Ani mieszkańcy, ani właściciele budynku jakoś specjalnie się o to nie troszczyli. Ściany wołały rozpaczliwie o pomalowanie, obdarta, miejscami pobazgrolona markerami kremowa farba odstraszała na samym wejściu, a schody z prymitywnego betonu i starych desek wydawały niepokojące dźwięki. Wydawałoby się, że w tym budynku nie znajdzie się nic przyjemnego, a jednak.
Małe mieszkanie Mii, mimo skąpej ilości pieniędzy było tak ładnie, przytulnie urządzone, pachniało jaśminem i lawendą, a teraz, w okresie świątecznym unosił się przyjemny zapach cynamonu, pomarańczy, pieczonych jabłek i kasztanów - tego, co najbardziej lubiłem w rodzinnym domu.
Moje kochanie nie lubiło ciemności. Nawet gdy zasypiała ze mną, lubiła mieć zapaloną świeczkę. W jej mieszkaniu zawsze było ich pełno, i paliły się nawet przy zapalonym świetle.
Charakterystyczny dźwięk klucza i po chwili otoczyła mnie ta aura, która od razu prysła, gdy usłyszałem dźwięk prysznica. Może jestem popierdolony, ale Mia nie powinna być tak wcześnie. Nigdy nie wracała po dwóch godzinach, to za krótko.
Z walącym sercem skierowałem się do łazienki. Drzwi były uchylone.
- Nie... - wyszeptałem i opadłem na kolana przy wannie.
Siedziała naga w wannie. Nogi podkurczyła i objęła je ramionami. Trzęsła się od płaczu i zimnej wody lecącej z prysznica.
- Mia... kochanie... - otarłem szybko łzy i rzuciłem w kąt kurtkę.
      " Okryj mnie
Przytul mnie
Połóż się ze mną
                  I trzymaj mnie w swoich ramionach
  "
 Ściągnąłem szybko buty i w ubraniach wszedłem do wanny. Dotknąłem jej lodowatego policzka, i poczułem ucisk, jakby moje serce wirowało z rozpaczy. Podniosłem jej trzęsące się ciało i pocałowałem sine usta.
- Spokojnie, słoneczko... - nie wiem, czy tkliwymi słówkami próbowałem uspokoić również siebie.
Zmieniłem wodę na ciepłą, i wmasowałem delikatnie płyn w jej ciało. Cały czas płakała.
- Nie płacz, proszę... - wyszeptałem i spojrzałem w jej oczy. Takie nieobecne, zranione, wystraszone...
Wytarłem ostatnie kropelki wody starając się tym też ją ogrzać, po czym okryłem ją grubym swetrem i przytuliłem do siebie. Teraz nie tylko ona drżała zmarznięta dławiąc się łzami, ale również ja.
          "Twoje serce na przeciw mojej piersi, Twoje usta przyciśnięte do mojej szyi
Zakochuję się w twoich oczach, ale jeszcze mnie nie znają
I z uczuciem zapomnę, jestem teraz zakochany
"  
Zagłębiłem twarz w jej szyi. Przy niej nie wstydziłem się łez, nie bałem się ukazywać uczuć, była tak autentyczna, i dzięki temu ja byłem otwarty. Objąłem ją w talii i przycisnąłem swoje wargi do jej ust. Nie potrafię opisać, czego w takich chwilach czułem. Taki cholerny ból, i rozpierdalająca mnie od środka miłość, czyniąca mnie kompletnie bezradnym.
- Przepraszam. - wyszeptała po chwili. Kochanie...
Otarłem spływającą łzę. Wyglądała tak pięknie...
Pokręciłem głową.
"Ustatkuj się ze mną
Będę twoim bezpieczeństwem
Ty będziesz moją damą
Zostałem stworzony, by utrzymać ciepło twego ciała
Ale jestem zimny niczym podmuch wiatru, więc weź mnie w swoje ramiona
"
Utrzymując ze mną kontakt wzrokowy zaczęła odpinać guziki mojej przemoczonej koszuli.
Nadal płakała, ale już ciszej, mniej rozpaczliwie. Trzęsące się, lodowate palce przejechały po moim torsie przesyłając miliony iskier, które w tak dziwny sposób mnie ogrzały. Po krótkim czasie mokra tkanina wraz ze spodniami i bokserkami została rzucona w kąt a zastąpiła je sprana koszulka i dresy, które kiedyś tu zostawiłem.
"Pocałuj mnie tak, jakbyś chciała być kochana
Chciała być kochana"
- Przepraszam... - powtórzyła cicho gdy wręczyłem jej gorący kubek herbaty w dłonie.
- Daj spokój. - odparłem zmęczony już tym wszystkim.
- Połóż się, jesteś po koncercie.
- Dlaczego wróciłaś tak wcześnie? - spytałem ignorując jej prośbę.
- Nieważne... - pokręciła głową.
- Widzisz, dla mnie to cholernie ważne.
- Po prostu... - wahała się. - Dzisiaj... było kilku i... byli trochę bardziej pijani niż zwykle, Ken mnie zwolnił... - Jej wypowiedź przerywały niespokojne wdechy powietrza.
To "zwolnienie" pewnie polegało na tym, że gość zorientował się, że to już zagraża jej życiu, i szlachetnie wkroczył do akcji tylko dlatego, żeby jej nie stracić, bo dzięki niej leciała największa kasa.
- Gdybym tu nie przyjechał nadal marzłabyś w wannie, a prosiłem cię, żebyś...
- Nie potrafię inaczej... - jej oczy znowu się zaszkliły, gdy mi przerwała. - Nawet nie wiesz, jak się siebie brzydzę, a gdy po tym wracam do domu mam po prostu ochotę... zasnąć i...i się nie obudzić...
- Mia... - z trudem przełknąłem ślinę. Uklęknąłem przed nią.
- Taka jest prawda Harry. Przecież ty też to czujesz, na pewno...  Dziewczyna, którą każdy może mieć.Niczyja, brudna i...
- Nie mów tak! - musiałem jej przerwać, gdy czułem to wzrastające w jej ciele napięcie.
- Taka jest prawda. - jej głos coraz bardziej zniekształcał płacz. - Ty też się mnie brzydzisz.
- Jak mógłbym się brzydzić anioła? - wyszeptałem i potarłem swoim nosem o jej. - Najchętniej scałowałbym całe twoje ciało, wszystkie rany i siniaki... ale...- wyszeptałem jej do ucha dmuchając gorącym powietrzem na skórę. Czułem, jak pod wpływem moich słów jej ciało drży. -...ale nie mogę. Widocznie nie jest mi to dane...
Chciałem zabić w tym momencie każdego, kto przyczynił się do upadku mojego anioła. Kto sprawił, że jej białe lśniące szaty stały się obdarte i brudne, skóra tak delikatna i miękka pokryła się ranami i siniakami, roześmiana twarz zbladła i oblała się łzami, a roześmiany głos przemienił się w rozżalony śpiew, bojący się nawet wołać o pomoc, tak delikatny i ledwie słyszalny, ale równocześnie wyraźny. Zimny, surowy i opuszczony.
"Wszystko już czułem, od nienawiści do miłości,
Od miłości do żądzy, od żądzy do prawdy
Chyba właśnie taką cię znam
Więc obejmę cię mocno, by pomóc ci się poddać"
Poczułem jej zimne palce na policzku kreślące jakieś znaki. Przymknąłem oczy i odruchowo naparłem bardziej na jej dłoń. Spragniony jej dotyku. Spragniony jej uczucia. Spragniony jakiejkolwiek czułości od niej. Zamknięty, samotny, mający tylko ją w milionach ludzi, zapatrzony jedynie w nią przy wielu tysiącach ludzi, gotowy poświęcić wszystko co mam dla niej.

"Wydaje mi się, że się zakochujemy
Zakochujemy się
Zakochujemy się w sobie"
______________________________________________
* Paully - zdrobnienie, pieszczotliwe użycie imienia Paul.
_____________________________________________________
Wszystkie cytaty pochodzą z piosenki Ed'a Sheeran'a - "Kiss me", która zamieszczona jest na początku wpisu.
__________________________________________
Komentarze mile widziane.

 

poniedziałek, 13 października 2014

Rozdział 1

Z przerażeniem spojrzałem na trzęsącą się od szlochu i bólu dziewczynę która opada bezsilnie na moją kanapę.
Mój oddech straszliwie przyspieszył. Jak zwykle w takiej sytuacji pobiegłem do łazienki. Woda utleniona, plastry, ręcznik. Robię to już nie wiem który raz, ale ręce i tak mi się trzęsą a mózg nie do końca przyswaja co się w okół dzieje.
Wbiegłem do salonu i opadłem przed nią na kolana.
Pokręciła głową, a ja już wiedziałem, o co jej chodzi. Odłożyłem wszystkie rzeczy na ławę i usiadłem obok niej, zamykając ją w uścisku. Który to już raz pozwalam jej wypłakać się w moją koszulkę. Biały materiał nasiąka łzami i resztkami rozmazanego makijażu.
Gdy się odsunąłem zaczęła jeszcze głośniej szlochać.
- Muszę. - to jedyne co udało mi się wydusić. Z powrotem przed nią klęknąłem i ocierałem zimnym ręcznikiem rozdarte kolana. Jeszcze nie zagoiły się rany z poprzedniego razu, a już pojawiły się kolejne. Przygryzłem wargę, żeby nie zacząć ryczeć jak dziecko.
Ale z drugiej strony kto by nie płakał na moim miejscu?
Taka niewinna i delikatna, posiniaczona, okrwawiona, roztrzęsiona, w obcisłych szortach i staniku, okryta skórzaną kurtką a przecież jest grudzień. Obraz rozpaczy. Miałem dość, ale który to już raz?
Syknęła, gdy przetarłem wodą utlenioną rozcięcie na jej mokrym policzku.
- Spokojnie. - wyszeptałem i splotłem nasze palce. - Chodź do łazienki, musisz się umyć.
Moje serce wyrywało się do niej, błagało o jakąś oznakę tego, że żyje, że wszystko będzie dobrze. Ale jak zwykle nie jest. Przynajmniej raz w tygodniu taka sytuacja się powtarza.
Słaniała się na nogach w drodze do łazienki. Szeptałem jej do ucha jakieś pocieszające słowa mimo, że sam byłem w rozpaczy.
Ściągnąłem z niej okrwawione resztki ubrań i pomogłem wejść do kabiny. Sam jak zwykle zostałem w ubraniach, bo każda minuta jest teraz cenna.
Przytuliłem ją do siebie. Wczepiła palce w moją koszulkę. Czułem, jak nadal jej ciało trzęsie się pod wpływem płaczu.
Nawet gorąca woda nie rozgrzewała jej ciała, zawsze była lodowata i przeraźliwie blada.
Masowałem ją jednocześnie wcierając w jej skórę płyn . Teraz pozwoliłem sobie na łzy, bo i tak znikały w wodzie lecącej z prysznica. Dotykałem każdego obrażenia i moje serce coraz bardziej się rozrywało. A ona stała z zamkniętymi oczami i płakała.
Spłukałem mydło i owinąłem ją w ręcznik, starając się ogrzać ją własnym ciałem.
Zacząłem ją ubierać w swetry które zawsze były przygotowane w razie awarii.
Związałem jej mokre włosy.
- Ty też się przebierz. - odparła wolno słabym głosem.
- Nie, ja się tu nie liczę.
- Jeśli się przeziębisz będę mieć miliony fanów na sumieniu. - mówiła nadal z zamkniętymi oczami.
- Jakoś to przeżyjesz.
Wziąłem ją na ręce i pognałem do mojej sypialni. Ułożyłem ją na łóżku, okryłem grubym kocem i momentalnie zasnęła.
Odetchnąłem opierając się o ścianę.
Nie mogłem nic poradzić na lejące się strumieniami łzy.


- No nareszcie! - krzyknął Louis. - Znowu twój aniołek cię opóźnił?
Nie miałem siły się odciąć.
- Zostaw go, Lou. - mruknął Zayn.
- Nie, nie zostawię! Mam dosyć ratowania ci dupy rozumiesz? - wrzasnął mi w twarz.
- Wcale nie musisz tego robić. - warknąłem.
- Muszę, bo cały nasz zespół się rozpierdoli, jeśli świat się dowie że cudowny Harry Styles spotyka się z kurwą!
- Louis, przestań. - Niall wyczuł niebezpieczeństwo.
- Jak śmiesz ją tak nazywać! - wydarłem się i chciałem się na niego rzucić, ale reszta mnie przytrzymała.
- A jak inaczej nazwiesz laskę, która śpi z kilkoma innymi facetami każdego dnia? - zaśmiał się kpiąco.
- Ona musi, ona... - plątałem się. Nie wiedziałem, dlaczego Mia to robi. Nigdy nie chciała mi tego mówić.
- Skoro się umawiacie, to chyba twoja kasa jest wystarczająca, żeby na niej żerować, prawda, Hazz? - drgnąłem gdy użył mojego przezwiska. Używał go, kiedy byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Oczywiście.
- Nie umawiamy się! Nie bierze ode mnie ani funta, rozumiesz? - krzyknąłem.
- Chłopaki, spokojnie! - wtrącił się Zayn.
- To do niczego was nie doprowadzi. - mruknął Niall. - Lou, uspokój się, to życie Harry'ego, a ty... - zwrócił się do mnie. - Nie kuś losu... uważaj na paparazzi.
- Wchodzimy na scenę! - rozległ się krzyk któregoś z dźwiękowców.
Fanki nas porwały, rozśmieszyły, rozluźniły, dały zapomnieć chociaż na chwilę, a muzyka... muzyka ukoiła wszystkie rany.


Wślizgnąłem się po cichu do domu zamykając drzwi na wszystkie możliwe zamki.
W korytarzu pojawiła się Mia, na mojej twarzy automatycznie pojawił się uśmiech.
- Ja już pójdę. - odparła patrząc mi się prosto w oczy. To był jej zwyczaj. Zawsze zaglądała jakby w głąb człowieka. Była taka autentyczna, szczera.
- Zostań, proszę. - powiedziałem cicho.
Pokręciła głową.
Wyjrzałem przez szybę w drzwiach. Za wysoką bramę zauważyłem mnóstwo migoczących fleszy.
- Obawiam się, że jednak musisz zostać. - kolejny raz się uśmiechnąłem.
- Znowu będziesz miał przeze mnie kłopoty, nie mam prawa psuć ci życia. - naciągnęła bardziej rękawy swetra.
- Sam tego chcę. - odparłem rzucając płaszcz na fotel. - Zjadłaś coś?
Pokręciła głową.
Westchnąłem niezadowolony i szybkim krokiem skierowałem się do kuchni.
- Harry, nie rób...
- Musisz coś zjeść. - przerwałem jej.
- Daj spokój, jesteś zmęczony po koncercie.
- Koncerty to rozrywka, nie wkładam w nie żadnego wysiłku. - odpowiedziałem spokojnie wyciągając z szafki składniki.
Poczułem drobne, lodowate ręce delikatnie masujące mój kark.
- Jesteś spięty. - jej głos był tak cudowną melodią...
Przymknąłem oczy i pozwoliłem by relaks zawładnął moim ciałem.
- Nie jestem. - odparłem cicho.
Odwróciłem się do niej obejmując ją w talii.
Myłem ją tym samym płynem pod prysznic, którego używam ja, ale na niej pachniał inaczej, lepiej...
Nasze usta się spotkały. Mimo, że jej wargi były rozcięte i poranione i tak dawały cudowny masaż.
Całowaliśmy się wolno, tak jak zawsze, a każda sekunda była taka magiczna, kojąca, mimo, że przepełniona bólem, zakazanym pożądaniem i myślą z tyłu głowy, że ona nie może być moja.
Oderwaliśmy się od siebie gdy płuca rozpaczliwie zapiekły z braku powietrza.
Nie mogłem na nią spojrzeć, ale czułem, że ona próbuje odszukać mój wzrok.
- Dlaczego płaczesz? - wyszeptała ocierając małym palcem łzę z mojego policzka.
- A jak myślisz?
- Harry... - westchnęła.
Przycisnąłem ją mocniej do siebie. Była taka mała, taka drobna...
Nie dosięgała mi nawet do ramienia.
Kiedy się poznaliśmy była wyższa. Potem wyrównałem, a gdy spotkaliśmy się rok temu ona jakby zmalała.
- Rzuć to gówno. - poprosiłem nie wiem już który raz...
- Nie mogę. - próbowała się wyrwać, ale przytuliłem ją jeszcze mocniej.
- Baby... - westchnąłem i pokręciłem głową. - Moja baby...
Odszedłem od niej i usiadłem na fotelu kładąc nogi na ławie.
- Chciałabym cofnąć się w czasie...
- Ja też. - mruknąłem. - Nie wyjeżdżałbym do Londynu, zostałbym w Holmes Chapel, nie zostawiłbym cię już nigdy...
- Gdybyś nie wyjechał nie rozwinęłaby się twoja kariera. - odpowiedziała siadając sztywno na kanapie.
- Ale miałbym ciebie. Starą ciebie. - dodałem po chwili.
Westchnęła i wbiła wzrok w podłogę.
- Pamiętasz jak się denerwowałeś, żeby spytać mi się o chodzenie? - gdy to usłyszałem mimowolnie się uśmiechnąłem. Trochę się zmieniło od tego czasu...
Beztroski piętnastolatek, kilka syfów na czole, szkolny mundurek, stojący na środku pola w słoneczny dzień, i ona. Nie zmieniła się nic. Nadal wygląda jak mała dziewczynka. Na niej mundurek zawsze leżał lepiej niż na innych, chociaż ubrania były takie same. I zawsze na twarzy miała szeroki uśmiech. Wtedy też była taka beztroska. Pamiętam jak wycierałem spocone dłonie o ubrudzone od farby spodnie. Przygotowywałem przemowę od dłuższego czasu a wypowiedziałem nieskładne zdanie, a ona tylko szerzej się uśmiechnęła i rzuciła mi się na szyję. W tamtej chwili wyobrażałem sobie jak staje w pięknej, białej sukni ślubnej, a potem o podróżach z nią. To był najlepszy rok mojego życia, ale musiałem to wszystko zepsuć, bo przecież inaczej nie byłbym sobą. Wyjechałem. Opuściłem ją i Holmes Chapel dla spełnienia marzeń, kariery. Kto by przypuszczał, że za sześć lat będę miał zespół, a ona przez spieprzone dokumenty będzie musiała stoczyć się na poziom prostytutki, dziewczyny na jedną noc dla bogatych skurwieli. I ja nic nie mogę z tym zrobić. Nie chce mi powiedzieć, dlaczego to robi, i nie chce być ze mną ze strachu o nadszarpnięcie mojego wizerunku...
I tkwimy w toksycznej znajomości, kocham ją, cholera najbardziej na świecie. Całujemy się, ale nie śpimy ze sobą.
- Albo nasz dojrzały pierwszy raz. - zaśmiałem się widząc jak się czerwieni. Jak to możliwe, że te tematy ją krępowały? Pod tym względem byliśmy jak stare dobre małżeństwo. Trochę już się kochaliśmy, i to w wieku szesnastu lat. Aż cud, że nie wpadliśmy.
- To było straszne. - pokręciła głową, ale na jej twarzy nadal gościł uśmiech.
- Aż taki straszny w łóżku byłem? Może... ale teraz mam więcej doświadczenia. - zaśmiałem się i rozsiadłem się w fotelu.
- Myślałam że z wiekiem zboczony umysł zmądrzeje, ale jednak nie.
- Na mnie zawsze możesz liczyć. - parsknąłem. - Zmęczona? - spytałem widząc jak ziewa.
Pokiwała głową.
- No to idziemy spać.
- Daj spokój, pojadę do siebie. - odpowiedziała wstając z kanapy.
- Zostań... - poprosiłem podchodząc do niej i obejmując ją ramionami. Tak czułem się najlepiej. Mając ją blisko siebie, wiedząc, że nic jej nie jest.
I nie obchodziło mnie w takich chwilach to, że wiele kolesi przede mną ją miało, miałem gdzieś zdanie zespołu na ten temat. Miałem ją, i to było najważniejsze...










środa, 8 października 2014

Prolog

Nadeszły czasy, kiedy to, co stosowne przegrywa z tym, co prawdziwe.
To, co powinienem omijać szerokim łukiem jest czymś dla mnie najbliższym.
To, co miesza mi w głowie.
To, co rujnuje mi życie.
To, co niszczy mnie od środka.
To, co przekracza wszelkie oczekiwania.
To, co znałem z lat dziecięcych.
To, co jest tak niewyjaśnione, mimo, że znam je od lat.
To, co zwycięża wszystko.
Uparte.
Zranione.
Gorące.
Jedyne.
Przestraszone.
Silne jak cholera.
Delikatne.
Niewinne.
Najpiękniejsze.
Niszczące.
Uzależniające.
 To, dla którego ryzykuję cały mój wizerunek.
Ale, cholera, czym jest wizerunek przy zszarganym aniele, który za czarnymi, poszarpanymi skrzydłami i rozdartą szatą kryje tak delikatną duszę, idealne w każdym calu ciało, i przede wszystkim serce... które mimo tych wszystkich złych opinii jest czyste i nieskalane?
Nigdy nie widziałem tylu skrajności w jednej osobie.
Coś delikatnie pięknego, obdarzonego naturalną urodą, kryjącego się za ostrą, raniącą powłoką, zadającego sobie ból dla większego dobra.
Potrafi się śmiać ze łzami w oczach.
Dostrzega piękno świata mając obdarte kolana i siniaki na ciele.
Upadając na podłogę, boleśnie obijając nogi jest wdzięczna, że jednak żyje.
Pozbawia się jakiegokolwiek szacunku do siebie, ale darzy nim każdego, nawet najobleśniejszego typa.
Skrzywdzona przez ludzi potrafi dostrzegać w każdym piękno.
Upadły anioł kryjący się pod niewinnym imieniem.
Nie wiem, za cholerę nie umiem jej określić.
Po prostu Mia.