To, co powinienem omijać szerokim łukiem jest czymś dla mnie najbliższym.
To, co miesza mi w głowie.
To, co rujnuje mi życie.
To, co niszczy mnie od środka.
To, co przekracza wszelkie oczekiwania.
To, co znałem z lat dziecięcych.
To, co jest tak niewyjaśnione, mimo, że znam je od lat.
To, co zwycięża wszystko.
Uparte.
Zranione.
Gorące.
Jedyne.
Przestraszone.
Silne jak cholera.
Delikatne.
Niewinne.
Najpiękniejsze.
Niszczące.
Uzależniające.
To, dla którego ryzykuję cały mój wizerunek.
Ale, cholera, czym jest wizerunek przy zszarganym aniele, który za czarnymi, poszarpanymi skrzydłami i rozdartą szatą kryje tak delikatną duszę, idealne w każdym calu ciało, i przede wszystkim serce... które mimo tych wszystkich złych opinii jest czyste i nieskalane?
Nigdy nie widziałem tylu skrajności w jednej osobie.
Coś delikatnie pięknego, obdarzonego naturalną urodą, kryjącego się za ostrą, raniącą powłoką, zadającego sobie ból dla większego dobra.
Potrafi się śmiać ze łzami w oczach.
Dostrzega piękno świata mając obdarte kolana i siniaki na ciele.
Upadając na podłogę, boleśnie obijając nogi jest wdzięczna, że jednak żyje.
Pozbawia się jakiegokolwiek szacunku do siebie, ale darzy nim każdego, nawet najobleśniejszego typa.
Skrzywdzona przez ludzi potrafi dostrzegać w każdym piękno.
Upadły anioł kryjący się pod niewinnym imieniem.
Nie wiem, za cholerę nie umiem jej określić.
Po prostu Mia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz