niedziela, 26 października 2014

Rozdział 2

Włącz przed czytaniem. Rozdział będzie nawiązywał do tego utworu. Nastrój piosenki doskonale nadaje rozdziałowi duszę.

Uśmiechnąłem się lekko widząc, jak Mia próbuje sięgnąć miskę z szafki.
- Nie śmiej się, tylko mi pomóż! - parsknęła.
- Moja wina że jesteś krasnoludem? - pokręciłem głową uśmiechając się i podchodząc do niej.
- Po prostu ty jesteś przerośnięty. I kiedyś to ja byłam wyższa. - wytknęła mi język.
- Ja przynajmniej urosłem, a ty już taka zostałaś. - zaśmiałem się.
Objąłem ją w talii przygryzając jej płatek ucha. Nagrodziła mnie mruknięciem, ale nie byle jakim. Takim nakręcającym, gorącym... Boże, co ona ze mną robi.
- Jak tak będziesz robić to nie będzie obiadu. - pogroziła ale wyczułem, że się uśmiecha.
- Mam wybierać pomiędzy tobą a jedzeniem? - westchnąłem teatralnie. - No dobrze, zmusiłaś mnie do tego, pamiętaj. Do roboty, bo się przypali.
- Ty świnio! - zaśmiała się i zaczęła okładać moje ramię małymi piąstkami.
I cały urok prysł, a nasz śmiech ucichł gdy zadzwonił jej telefon. Posłała mi smutne, przepraszające spojrzenie i wyminęła mnie w drodze po to cholerstwo. Nienawidziłem samego dźwięku jej dzwonka, mimo że celowo ustawiła sobie jedną z naszych piosenek. Nie mogłem znieść tego, co zwykle działo się po takim telefonie...
- Tak... Dobrze. O 18.... - ona spokojnie rozmawiała a ja wyrywałem sobie włosy z głowy. W takich chwilach właśnie przypominałem sobie w jakim położeniu się znajduję. Jak beznadziejna jest moja sytuacja.
Skończyła rozmawiać i odwróciła się do mnie.
- O 18. - powiedziała cicho i jakby obawiając się mojej reakcji oddaliła się jak najbardziej mogła, chociaż i tak wiedziała, że wszystkiego się domyślam.
Zacisnąłem pięści. Miałem ochotę w coś przywalić, tak, żeby bolało, i jednocześnie z oczu ciekły mi łzy.
Musiałem nad sobą panować, kiedy w pobliżu była ona. Musiałem. Mój anioł.
Taki płaczący twardziel.
Zacisnąłem usta.
- Nie pójdziesz, rozumiesz? - warknąłem. Ale który to już raz? Taka sytuacja powtarza się kilka razy w tygodniu...
Podszedłem do niej, chociaż powinienem w tej chwili być jak najdalej.
- Pójdę. - odparła sucho stojąc do mnie tyłem.
- Mia do cholery jasnej! - krzyknąłem i odwróciłem ją do siebie. Cała się trzęsła, a jej policzki znowu były mokre od łez.
Anioł. 
Zaczęła jeszcze bardziej płakać i spojrzała mi się w oczy. Widziałem tyle rozpaczy, smutek, bezradność...
- Muszę. - wyszeptała i musnęła moje usta stając na palcach.
Moje ręce znowu wylądowały na jej talii, tym razem wjeżdżając pod koszulkę i badając delikatną skórę.
- Zrób to dla mnie... - westchnąłem. Nie potrafię opisać jak bardzo chciałbym, żeby była moja... jak ciężko jest powstrzymywać się przed zbadaniem tego delikatnego ciała...
- Harry ja na samą myśl o tym ledwo stoję na nogach. - jęknęła a z jej oczu poleciało jeszcze więcej łez, które najchętniej bym scałował. - Ja nie chcę, ja...
- Dlaczego to robisz? - spytałem. Mój głos był jakiś dziwny.
- Przecież wiesz, że mam błędy w papierach, i nie mogę mieć innej pracy...
- To nie jest powód. Ja mam pieniądze.
- Nie chcę, Harry, i ja na prawdę... potrzebuję dużej sumy.. - otarłem spływającą łzę.
- Po co? - spytałem znowu.
Pokręciła głową i odeszła.
- Wiem, co sobie możesz pomyśleć. Wiem, że nie wygląda to dobrze, a ja jestem po prostu dziwką, ale...
- Nie mów tak. - warknąłem przerywając jej.
- Taka jest prawda. - uśmiechnęła się do mnie.
- Wrócisz na noc? - spytałem z nadzieją. Chciałem jak najszybciej zmienić temat.
- Nie, chyba nie.
Kolejna nieprzespana noc. I ta parszywa świadomość, że jakiś obleśny koleś ją dotyka, że może zrobić z nią co chce. W głowie mam ciągle obrazy, jak zmuszają ją do tych okropieństw. Cały czas boję się, że wróci pobita. Mam dosyć...


"Straight off the plane to a new hotel,
just touched down - you cold never tell.
Big house party  with a crowded kitchen,
people talk shit, but we don't listen."

Odetchnąłem gdy moja solówka się skończyła. Nie miałem dzisiaj sił na nic. Gdy ostatnie akordy gitary Niall'a ucichły usiadłem na głośniku. Godzinę temu Mia pojechała gdzieś z tym chujem.
Chłopcy rozpoczęli swoje klasyczne wygłupy, ale ja nie umiałem do nich dołączyć. Najgorsze było to, że nie mogłem jej mieć ani trochę dla siebie, ale cały czas tak cholernie ją kochałem.
Muszę po prostu sprawić, żeby te uczucia zmalały, i tak mogę z jej strony liczyć jedynie na przyjaźń... z całowaniem.
- Panie i panowie, oto nasz Harolold! - krzyknął Zayn wskazując na mnie. Reflektory skierowały swoje oślepiające światło na mnie. Dałem znać chłopakom, że dzisiaj nici z mojej przemowy i wróciłem do użalania się nad sobą. Mam dość.
Po koncercie menadżer zajrzał do mojej garderoby z zatroskanym spojrzeniem. Może to moja paranoja, ale wydaje mi się, że wszyscy mają mnie za bezradnego, nieszczęśliwie zakochanego chłopczyka.
- Mogę wejść?
- Mam ochotę w coś przyjebać, więc nie radzę. - odparłem ściągając koszulkę.
- Nie dotknąłbyś staruszka. - w jego głosie było pełno spokoju.
- Staruszka... - prychnąłem bardziej do siebie odgarniając ze spoconego czoła włosy.
- Wszystko w porządku? - spytał uważnie mnie obserwując.
- Przecież cholernie dobrze wiesz, jak jest. - mruknąłem.
- Kochasz ją, prawda? - spytał, zupełnie ignorując moją poprzednią wypowiedź.
- Nie mogę jej kochać, więc otwarcie nie mam prawa się do tego przyznać. - spojrzałem w lustro i wzdrygnąłem się na swój widok.
- Serca nie oszukasz.
- Staram się.
- Miłość jest potężniejsza niż sądzisz, Harry.
- I kto to mówi? Jesteś jedną z pierwszych osób, którym ta sytuacja z Mią nie jest na rękę. - prychnąłem.
- Owszem, nie jest. - dlaczego on jest tak cholernie spokojny kiedy ja wybucham?! - Ale nikt nie ma prawa zakazywać innym miłości.
- Paully*, nagle stałeś się poetą?
- Staram się być tym, kogo potrzebujecie. Wiesz co myślę? - spytał, gdy zauważył że kieruję się do wyjścia. - Macie teraz przerwę w koncertach przed trasą. Wykorzystaj to, bo jeśli nic z tym nie zrobisz, to tysiące kilometrów od niej i domu zwariujesz. Wyjedź z nią albo sam do Holmes Chapel. Nic tak nie działa na młodzieńczy charakter jak matka. Pochodź sobie po tych twoich polach, powspominaj, wycisz się, to pomoże.
Westchnąłem. ,,Może to dobry pomysł?"
- Pomyślę, dzięki Paully.


Naprawdę nie wiem, co skierowało mnie do mieszkania Mii. Tęskniłem za nią, chciałem oddychać przesiąkniętym jej perfumami powietrzem, przytulić jeden z jej niezliczonej kolekcji swetrów...
Moje kroki odbijały się echem od ścian niezbyt zadbanej klatki schodowej. Ani mieszkańcy, ani właściciele budynku jakoś specjalnie się o to nie troszczyli. Ściany wołały rozpaczliwie o pomalowanie, obdarta, miejscami pobazgrolona markerami kremowa farba odstraszała na samym wejściu, a schody z prymitywnego betonu i starych desek wydawały niepokojące dźwięki. Wydawałoby się, że w tym budynku nie znajdzie się nic przyjemnego, a jednak.
Małe mieszkanie Mii, mimo skąpej ilości pieniędzy było tak ładnie, przytulnie urządzone, pachniało jaśminem i lawendą, a teraz, w okresie świątecznym unosił się przyjemny zapach cynamonu, pomarańczy, pieczonych jabłek i kasztanów - tego, co najbardziej lubiłem w rodzinnym domu.
Moje kochanie nie lubiło ciemności. Nawet gdy zasypiała ze mną, lubiła mieć zapaloną świeczkę. W jej mieszkaniu zawsze było ich pełno, i paliły się nawet przy zapalonym świetle.
Charakterystyczny dźwięk klucza i po chwili otoczyła mnie ta aura, która od razu prysła, gdy usłyszałem dźwięk prysznica. Może jestem popierdolony, ale Mia nie powinna być tak wcześnie. Nigdy nie wracała po dwóch godzinach, to za krótko.
Z walącym sercem skierowałem się do łazienki. Drzwi były uchylone.
- Nie... - wyszeptałem i opadłem na kolana przy wannie.
Siedziała naga w wannie. Nogi podkurczyła i objęła je ramionami. Trzęsła się od płaczu i zimnej wody lecącej z prysznica.
- Mia... kochanie... - otarłem szybko łzy i rzuciłem w kąt kurtkę.
      " Okryj mnie
Przytul mnie
Połóż się ze mną
                  I trzymaj mnie w swoich ramionach
  "
 Ściągnąłem szybko buty i w ubraniach wszedłem do wanny. Dotknąłem jej lodowatego policzka, i poczułem ucisk, jakby moje serce wirowało z rozpaczy. Podniosłem jej trzęsące się ciało i pocałowałem sine usta.
- Spokojnie, słoneczko... - nie wiem, czy tkliwymi słówkami próbowałem uspokoić również siebie.
Zmieniłem wodę na ciepłą, i wmasowałem delikatnie płyn w jej ciało. Cały czas płakała.
- Nie płacz, proszę... - wyszeptałem i spojrzałem w jej oczy. Takie nieobecne, zranione, wystraszone...
Wytarłem ostatnie kropelki wody starając się tym też ją ogrzać, po czym okryłem ją grubym swetrem i przytuliłem do siebie. Teraz nie tylko ona drżała zmarznięta dławiąc się łzami, ale również ja.
          "Twoje serce na przeciw mojej piersi, Twoje usta przyciśnięte do mojej szyi
Zakochuję się w twoich oczach, ale jeszcze mnie nie znają
I z uczuciem zapomnę, jestem teraz zakochany
"  
Zagłębiłem twarz w jej szyi. Przy niej nie wstydziłem się łez, nie bałem się ukazywać uczuć, była tak autentyczna, i dzięki temu ja byłem otwarty. Objąłem ją w talii i przycisnąłem swoje wargi do jej ust. Nie potrafię opisać, czego w takich chwilach czułem. Taki cholerny ból, i rozpierdalająca mnie od środka miłość, czyniąca mnie kompletnie bezradnym.
- Przepraszam. - wyszeptała po chwili. Kochanie...
Otarłem spływającą łzę. Wyglądała tak pięknie...
Pokręciłem głową.
"Ustatkuj się ze mną
Będę twoim bezpieczeństwem
Ty będziesz moją damą
Zostałem stworzony, by utrzymać ciepło twego ciała
Ale jestem zimny niczym podmuch wiatru, więc weź mnie w swoje ramiona
"
Utrzymując ze mną kontakt wzrokowy zaczęła odpinać guziki mojej przemoczonej koszuli.
Nadal płakała, ale już ciszej, mniej rozpaczliwie. Trzęsące się, lodowate palce przejechały po moim torsie przesyłając miliony iskier, które w tak dziwny sposób mnie ogrzały. Po krótkim czasie mokra tkanina wraz ze spodniami i bokserkami została rzucona w kąt a zastąpiła je sprana koszulka i dresy, które kiedyś tu zostawiłem.
"Pocałuj mnie tak, jakbyś chciała być kochana
Chciała być kochana"
- Przepraszam... - powtórzyła cicho gdy wręczyłem jej gorący kubek herbaty w dłonie.
- Daj spokój. - odparłem zmęczony już tym wszystkim.
- Połóż się, jesteś po koncercie.
- Dlaczego wróciłaś tak wcześnie? - spytałem ignorując jej prośbę.
- Nieważne... - pokręciła głową.
- Widzisz, dla mnie to cholernie ważne.
- Po prostu... - wahała się. - Dzisiaj... było kilku i... byli trochę bardziej pijani niż zwykle, Ken mnie zwolnił... - Jej wypowiedź przerywały niespokojne wdechy powietrza.
To "zwolnienie" pewnie polegało na tym, że gość zorientował się, że to już zagraża jej życiu, i szlachetnie wkroczył do akcji tylko dlatego, żeby jej nie stracić, bo dzięki niej leciała największa kasa.
- Gdybym tu nie przyjechał nadal marzłabyś w wannie, a prosiłem cię, żebyś...
- Nie potrafię inaczej... - jej oczy znowu się zaszkliły, gdy mi przerwała. - Nawet nie wiesz, jak się siebie brzydzę, a gdy po tym wracam do domu mam po prostu ochotę... zasnąć i...i się nie obudzić...
- Mia... - z trudem przełknąłem ślinę. Uklęknąłem przed nią.
- Taka jest prawda Harry. Przecież ty też to czujesz, na pewno...  Dziewczyna, którą każdy może mieć.Niczyja, brudna i...
- Nie mów tak! - musiałem jej przerwać, gdy czułem to wzrastające w jej ciele napięcie.
- Taka jest prawda. - jej głos coraz bardziej zniekształcał płacz. - Ty też się mnie brzydzisz.
- Jak mógłbym się brzydzić anioła? - wyszeptałem i potarłem swoim nosem o jej. - Najchętniej scałowałbym całe twoje ciało, wszystkie rany i siniaki... ale...- wyszeptałem jej do ucha dmuchając gorącym powietrzem na skórę. Czułem, jak pod wpływem moich słów jej ciało drży. -...ale nie mogę. Widocznie nie jest mi to dane...
Chciałem zabić w tym momencie każdego, kto przyczynił się do upadku mojego anioła. Kto sprawił, że jej białe lśniące szaty stały się obdarte i brudne, skóra tak delikatna i miękka pokryła się ranami i siniakami, roześmiana twarz zbladła i oblała się łzami, a roześmiany głos przemienił się w rozżalony śpiew, bojący się nawet wołać o pomoc, tak delikatny i ledwie słyszalny, ale równocześnie wyraźny. Zimny, surowy i opuszczony.
"Wszystko już czułem, od nienawiści do miłości,
Od miłości do żądzy, od żądzy do prawdy
Chyba właśnie taką cię znam
Więc obejmę cię mocno, by pomóc ci się poddać"
Poczułem jej zimne palce na policzku kreślące jakieś znaki. Przymknąłem oczy i odruchowo naparłem bardziej na jej dłoń. Spragniony jej dotyku. Spragniony jej uczucia. Spragniony jakiejkolwiek czułości od niej. Zamknięty, samotny, mający tylko ją w milionach ludzi, zapatrzony jedynie w nią przy wielu tysiącach ludzi, gotowy poświęcić wszystko co mam dla niej.

"Wydaje mi się, że się zakochujemy
Zakochujemy się
Zakochujemy się w sobie"
______________________________________________
* Paully - zdrobnienie, pieszczotliwe użycie imienia Paul.
_____________________________________________________
Wszystkie cytaty pochodzą z piosenki Ed'a Sheeran'a - "Kiss me", która zamieszczona jest na początku wpisu.
__________________________________________
Komentarze mile widziane.

 

poniedziałek, 13 października 2014

Rozdział 1

Z przerażeniem spojrzałem na trzęsącą się od szlochu i bólu dziewczynę która opada bezsilnie na moją kanapę.
Mój oddech straszliwie przyspieszył. Jak zwykle w takiej sytuacji pobiegłem do łazienki. Woda utleniona, plastry, ręcznik. Robię to już nie wiem który raz, ale ręce i tak mi się trzęsą a mózg nie do końca przyswaja co się w okół dzieje.
Wbiegłem do salonu i opadłem przed nią na kolana.
Pokręciła głową, a ja już wiedziałem, o co jej chodzi. Odłożyłem wszystkie rzeczy na ławę i usiadłem obok niej, zamykając ją w uścisku. Który to już raz pozwalam jej wypłakać się w moją koszulkę. Biały materiał nasiąka łzami i resztkami rozmazanego makijażu.
Gdy się odsunąłem zaczęła jeszcze głośniej szlochać.
- Muszę. - to jedyne co udało mi się wydusić. Z powrotem przed nią klęknąłem i ocierałem zimnym ręcznikiem rozdarte kolana. Jeszcze nie zagoiły się rany z poprzedniego razu, a już pojawiły się kolejne. Przygryzłem wargę, żeby nie zacząć ryczeć jak dziecko.
Ale z drugiej strony kto by nie płakał na moim miejscu?
Taka niewinna i delikatna, posiniaczona, okrwawiona, roztrzęsiona, w obcisłych szortach i staniku, okryta skórzaną kurtką a przecież jest grudzień. Obraz rozpaczy. Miałem dość, ale który to już raz?
Syknęła, gdy przetarłem wodą utlenioną rozcięcie na jej mokrym policzku.
- Spokojnie. - wyszeptałem i splotłem nasze palce. - Chodź do łazienki, musisz się umyć.
Moje serce wyrywało się do niej, błagało o jakąś oznakę tego, że żyje, że wszystko będzie dobrze. Ale jak zwykle nie jest. Przynajmniej raz w tygodniu taka sytuacja się powtarza.
Słaniała się na nogach w drodze do łazienki. Szeptałem jej do ucha jakieś pocieszające słowa mimo, że sam byłem w rozpaczy.
Ściągnąłem z niej okrwawione resztki ubrań i pomogłem wejść do kabiny. Sam jak zwykle zostałem w ubraniach, bo każda minuta jest teraz cenna.
Przytuliłem ją do siebie. Wczepiła palce w moją koszulkę. Czułem, jak nadal jej ciało trzęsie się pod wpływem płaczu.
Nawet gorąca woda nie rozgrzewała jej ciała, zawsze była lodowata i przeraźliwie blada.
Masowałem ją jednocześnie wcierając w jej skórę płyn . Teraz pozwoliłem sobie na łzy, bo i tak znikały w wodzie lecącej z prysznica. Dotykałem każdego obrażenia i moje serce coraz bardziej się rozrywało. A ona stała z zamkniętymi oczami i płakała.
Spłukałem mydło i owinąłem ją w ręcznik, starając się ogrzać ją własnym ciałem.
Zacząłem ją ubierać w swetry które zawsze były przygotowane w razie awarii.
Związałem jej mokre włosy.
- Ty też się przebierz. - odparła wolno słabym głosem.
- Nie, ja się tu nie liczę.
- Jeśli się przeziębisz będę mieć miliony fanów na sumieniu. - mówiła nadal z zamkniętymi oczami.
- Jakoś to przeżyjesz.
Wziąłem ją na ręce i pognałem do mojej sypialni. Ułożyłem ją na łóżku, okryłem grubym kocem i momentalnie zasnęła.
Odetchnąłem opierając się o ścianę.
Nie mogłem nic poradzić na lejące się strumieniami łzy.


- No nareszcie! - krzyknął Louis. - Znowu twój aniołek cię opóźnił?
Nie miałem siły się odciąć.
- Zostaw go, Lou. - mruknął Zayn.
- Nie, nie zostawię! Mam dosyć ratowania ci dupy rozumiesz? - wrzasnął mi w twarz.
- Wcale nie musisz tego robić. - warknąłem.
- Muszę, bo cały nasz zespół się rozpierdoli, jeśli świat się dowie że cudowny Harry Styles spotyka się z kurwą!
- Louis, przestań. - Niall wyczuł niebezpieczeństwo.
- Jak śmiesz ją tak nazywać! - wydarłem się i chciałem się na niego rzucić, ale reszta mnie przytrzymała.
- A jak inaczej nazwiesz laskę, która śpi z kilkoma innymi facetami każdego dnia? - zaśmiał się kpiąco.
- Ona musi, ona... - plątałem się. Nie wiedziałem, dlaczego Mia to robi. Nigdy nie chciała mi tego mówić.
- Skoro się umawiacie, to chyba twoja kasa jest wystarczająca, żeby na niej żerować, prawda, Hazz? - drgnąłem gdy użył mojego przezwiska. Używał go, kiedy byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Oczywiście.
- Nie umawiamy się! Nie bierze ode mnie ani funta, rozumiesz? - krzyknąłem.
- Chłopaki, spokojnie! - wtrącił się Zayn.
- To do niczego was nie doprowadzi. - mruknął Niall. - Lou, uspokój się, to życie Harry'ego, a ty... - zwrócił się do mnie. - Nie kuś losu... uważaj na paparazzi.
- Wchodzimy na scenę! - rozległ się krzyk któregoś z dźwiękowców.
Fanki nas porwały, rozśmieszyły, rozluźniły, dały zapomnieć chociaż na chwilę, a muzyka... muzyka ukoiła wszystkie rany.


Wślizgnąłem się po cichu do domu zamykając drzwi na wszystkie możliwe zamki.
W korytarzu pojawiła się Mia, na mojej twarzy automatycznie pojawił się uśmiech.
- Ja już pójdę. - odparła patrząc mi się prosto w oczy. To był jej zwyczaj. Zawsze zaglądała jakby w głąb człowieka. Była taka autentyczna, szczera.
- Zostań, proszę. - powiedziałem cicho.
Pokręciła głową.
Wyjrzałem przez szybę w drzwiach. Za wysoką bramę zauważyłem mnóstwo migoczących fleszy.
- Obawiam się, że jednak musisz zostać. - kolejny raz się uśmiechnąłem.
- Znowu będziesz miał przeze mnie kłopoty, nie mam prawa psuć ci życia. - naciągnęła bardziej rękawy swetra.
- Sam tego chcę. - odparłem rzucając płaszcz na fotel. - Zjadłaś coś?
Pokręciła głową.
Westchnąłem niezadowolony i szybkim krokiem skierowałem się do kuchni.
- Harry, nie rób...
- Musisz coś zjeść. - przerwałem jej.
- Daj spokój, jesteś zmęczony po koncercie.
- Koncerty to rozrywka, nie wkładam w nie żadnego wysiłku. - odpowiedziałem spokojnie wyciągając z szafki składniki.
Poczułem drobne, lodowate ręce delikatnie masujące mój kark.
- Jesteś spięty. - jej głos był tak cudowną melodią...
Przymknąłem oczy i pozwoliłem by relaks zawładnął moim ciałem.
- Nie jestem. - odparłem cicho.
Odwróciłem się do niej obejmując ją w talii.
Myłem ją tym samym płynem pod prysznic, którego używam ja, ale na niej pachniał inaczej, lepiej...
Nasze usta się spotkały. Mimo, że jej wargi były rozcięte i poranione i tak dawały cudowny masaż.
Całowaliśmy się wolno, tak jak zawsze, a każda sekunda była taka magiczna, kojąca, mimo, że przepełniona bólem, zakazanym pożądaniem i myślą z tyłu głowy, że ona nie może być moja.
Oderwaliśmy się od siebie gdy płuca rozpaczliwie zapiekły z braku powietrza.
Nie mogłem na nią spojrzeć, ale czułem, że ona próbuje odszukać mój wzrok.
- Dlaczego płaczesz? - wyszeptała ocierając małym palcem łzę z mojego policzka.
- A jak myślisz?
- Harry... - westchnęła.
Przycisnąłem ją mocniej do siebie. Była taka mała, taka drobna...
Nie dosięgała mi nawet do ramienia.
Kiedy się poznaliśmy była wyższa. Potem wyrównałem, a gdy spotkaliśmy się rok temu ona jakby zmalała.
- Rzuć to gówno. - poprosiłem nie wiem już który raz...
- Nie mogę. - próbowała się wyrwać, ale przytuliłem ją jeszcze mocniej.
- Baby... - westchnąłem i pokręciłem głową. - Moja baby...
Odszedłem od niej i usiadłem na fotelu kładąc nogi na ławie.
- Chciałabym cofnąć się w czasie...
- Ja też. - mruknąłem. - Nie wyjeżdżałbym do Londynu, zostałbym w Holmes Chapel, nie zostawiłbym cię już nigdy...
- Gdybyś nie wyjechał nie rozwinęłaby się twoja kariera. - odpowiedziała siadając sztywno na kanapie.
- Ale miałbym ciebie. Starą ciebie. - dodałem po chwili.
Westchnęła i wbiła wzrok w podłogę.
- Pamiętasz jak się denerwowałeś, żeby spytać mi się o chodzenie? - gdy to usłyszałem mimowolnie się uśmiechnąłem. Trochę się zmieniło od tego czasu...
Beztroski piętnastolatek, kilka syfów na czole, szkolny mundurek, stojący na środku pola w słoneczny dzień, i ona. Nie zmieniła się nic. Nadal wygląda jak mała dziewczynka. Na niej mundurek zawsze leżał lepiej niż na innych, chociaż ubrania były takie same. I zawsze na twarzy miała szeroki uśmiech. Wtedy też była taka beztroska. Pamiętam jak wycierałem spocone dłonie o ubrudzone od farby spodnie. Przygotowywałem przemowę od dłuższego czasu a wypowiedziałem nieskładne zdanie, a ona tylko szerzej się uśmiechnęła i rzuciła mi się na szyję. W tamtej chwili wyobrażałem sobie jak staje w pięknej, białej sukni ślubnej, a potem o podróżach z nią. To był najlepszy rok mojego życia, ale musiałem to wszystko zepsuć, bo przecież inaczej nie byłbym sobą. Wyjechałem. Opuściłem ją i Holmes Chapel dla spełnienia marzeń, kariery. Kto by przypuszczał, że za sześć lat będę miał zespół, a ona przez spieprzone dokumenty będzie musiała stoczyć się na poziom prostytutki, dziewczyny na jedną noc dla bogatych skurwieli. I ja nic nie mogę z tym zrobić. Nie chce mi powiedzieć, dlaczego to robi, i nie chce być ze mną ze strachu o nadszarpnięcie mojego wizerunku...
I tkwimy w toksycznej znajomości, kocham ją, cholera najbardziej na świecie. Całujemy się, ale nie śpimy ze sobą.
- Albo nasz dojrzały pierwszy raz. - zaśmiałem się widząc jak się czerwieni. Jak to możliwe, że te tematy ją krępowały? Pod tym względem byliśmy jak stare dobre małżeństwo. Trochę już się kochaliśmy, i to w wieku szesnastu lat. Aż cud, że nie wpadliśmy.
- To było straszne. - pokręciła głową, ale na jej twarzy nadal gościł uśmiech.
- Aż taki straszny w łóżku byłem? Może... ale teraz mam więcej doświadczenia. - zaśmiałem się i rozsiadłem się w fotelu.
- Myślałam że z wiekiem zboczony umysł zmądrzeje, ale jednak nie.
- Na mnie zawsze możesz liczyć. - parsknąłem. - Zmęczona? - spytałem widząc jak ziewa.
Pokiwała głową.
- No to idziemy spać.
- Daj spokój, pojadę do siebie. - odpowiedziała wstając z kanapy.
- Zostań... - poprosiłem podchodząc do niej i obejmując ją ramionami. Tak czułem się najlepiej. Mając ją blisko siebie, wiedząc, że nic jej nie jest.
I nie obchodziło mnie w takich chwilach to, że wiele kolesi przede mną ją miało, miałem gdzieś zdanie zespołu na ten temat. Miałem ją, i to było najważniejsze...










środa, 8 października 2014

Prolog

Nadeszły czasy, kiedy to, co stosowne przegrywa z tym, co prawdziwe.
To, co powinienem omijać szerokim łukiem jest czymś dla mnie najbliższym.
To, co miesza mi w głowie.
To, co rujnuje mi życie.
To, co niszczy mnie od środka.
To, co przekracza wszelkie oczekiwania.
To, co znałem z lat dziecięcych.
To, co jest tak niewyjaśnione, mimo, że znam je od lat.
To, co zwycięża wszystko.
Uparte.
Zranione.
Gorące.
Jedyne.
Przestraszone.
Silne jak cholera.
Delikatne.
Niewinne.
Najpiękniejsze.
Niszczące.
Uzależniające.
 To, dla którego ryzykuję cały mój wizerunek.
Ale, cholera, czym jest wizerunek przy zszarganym aniele, który za czarnymi, poszarpanymi skrzydłami i rozdartą szatą kryje tak delikatną duszę, idealne w każdym calu ciało, i przede wszystkim serce... które mimo tych wszystkich złych opinii jest czyste i nieskalane?
Nigdy nie widziałem tylu skrajności w jednej osobie.
Coś delikatnie pięknego, obdarzonego naturalną urodą, kryjącego się za ostrą, raniącą powłoką, zadającego sobie ból dla większego dobra.
Potrafi się śmiać ze łzami w oczach.
Dostrzega piękno świata mając obdarte kolana i siniaki na ciele.
Upadając na podłogę, boleśnie obijając nogi jest wdzięczna, że jednak żyje.
Pozbawia się jakiegokolwiek szacunku do siebie, ale darzy nim każdego, nawet najobleśniejszego typa.
Skrzywdzona przez ludzi potrafi dostrzegać w każdym piękno.
Upadły anioł kryjący się pod niewinnym imieniem.
Nie wiem, za cholerę nie umiem jej określić.
Po prostu Mia.